Jachoo Jachoo
419
BLOG

65-lecie szkoły. Co ja wspominam.

Jachoo Jachoo Rozmaitości Obserwuj notkę 21

To była masakra, jakby powiedziała popularna piosenkarka. Dni zmieniające się w tygodnie. Tygodnie idące w miesiące. Miesiące zmieniające się w koszmar. Koszmar prób!

 

Ale zacznijmy od początku. Zaczęło się od przyznania się Pani Od Religii, że umiem grać na gitarze. To był błąd. Rekolekcyjne śpiewy prowadziłem już po raz drugi, co jest niezłym wynikiem jak na pierwszą klasę (rekolekcje raz w roku). Zatem coś koło lutego, może marca. Przyuważyła to polonistka, która uznała, że świetnie się jej wkomponuję w święto 65 – lecia szkoły. Ja odmówiłem. No przyznaję się bez bicia. Nie chciało mi się.

 

Ale moja koleżanka z klasy nie odmówiła. Dowiedziałem się od niej, że Mury Jacka Kaczmarskiego ma śpiewać dziewczyna. Dowiedziałem się, JAKA DZIEWCZYNA. Postanowiłem przeciwdziałać. Niby przypadkiem, poproszony o pomoc przez koleżankę wpadłem na próbę, na której już był drugi gitarzysta ze szkoły, nota bene Jacek. Jakaś dziewczyna męczyła właśnie Naszą Klasę, ale szło jej to tragicznie. Pani B. zapytała, kto to umie zaśpiewać, więc ja się nieśmiało zgłosiłem. Jacek zagrał od nowa, ja zaśpiewałem i nagle słyszę Świetnie. To zaśpiewasz to na przedstawieniu. Tylko to, ok.? No to postanowiłem działać na całego. Na bezczelnego całkowicie mówię Nie. Nie tylko to! Nie pozwolę, by MURY śpiewała S. Pani B. spojrzała na mnie jak na mordercę i poprosiła, żebym jej zaprezentował, jak śpiewam Mury. Toteż, gdy zaśpiewałem okazało się, że śpiewam i to.

 

Od tej chwili nic już nie było takie samo. 2 razy w tygodniu z gitarą w szkole, gitara z każdym dniem coraz bardziej zmęczona, struny takoż… I ja, nie powiem, też.

 

W tym roku, na początku września (wszyscy wiedzieliśmy, że to będzie na końcu, ale jakoś nadal zdawało się to odległe), zostały nam zapowiedziane próby na niemal codziennie. Od tego momentu mi się odechciało. Już wszystko się odechciało. Nawet grać na gitarze (a to do mnie nie podobne). Próby nie wnosiły nic nowego. Kosmetyczne poprawki, niewielkie ulepszenia. Przedstawienie rozległe, bo i sceny dramatyczne i kabaretowe (taaa… To dopiero był dramat). Piosenki i wiersze. Skrzypce i pianino. Gitary!

 

Do szkoły miano wypożyczyć nagłośnienie, ponieważ sprzęt szkolny woła o pomstę do nieba, a nasza szkoła nie ma na nic pieniędzy (no. Chyba, że chodzi o monitoring w toaletach…). Jako, że w kwestii wypożyczenia sprzętu mieliśmy się wypowiadać my, więc ja z Jackiem poprosiliśmy, by w miarę możliwości były małe mikrofony na gitary I ODSŁUCHY! Bo się nie słyszymy, ja fałszuję, przyspieszamy, gubimy się. Ani jedno ani drugie. Nic się nie udało załatwić.

 

Ostatni miesiąc na próbach nie robiliśmy już nic nowego. Nie poprawialiśmy już naszej gry, bo przecież jesteśmy świetni. Większość prób zatem, żeśmy się mocno wydurniali, co oczywiście odprowadzało B. do białej gorączki.

 

Po drodze okazało się nagle, że z powodu prób (czy też raczej dzięki nim) mocno zakumulowałem się z dwiema fajnymi dziewczynami, które lubią moje oczy, gitarę oraz to jak na niej gram, no i przede wszystkim MÓJ KASZKIET!

 

Oczywiście. Moim zdaniem, to ja miałem najtrudniejsze zadanie ze wszystkich, bo miałem wystąpić z pieśniami Legendarnego Barda Solidarności przed młodzieżą nie mającą o tym najmniejszego pojęcia oraz, i to mnie przerażało najbardziej, przed tłumem zaproszonych gości, świetnie pamiętających Jacka i wymagających ode mnie co najmniej Jego interpretacji. Bardzo się tego bałem.

 

Gdy (Poniedziałek, 27 IX) doszło do ostatecznej konfrontacji, już wiedziałem, że nic się nie uda. Że zapomnę tekstu (zwłaszcza Naszej Klasy, bo te wszystkie imiona spamiętać…), pomylę się przy graniu, potknę się na scenie i zaklnę szpetnie po niemiecku, albo co innego w stylu, że struna mi pęknie. By nie gryźć paznokci (brzuch mnie i tak bolał, ale jakbym zaczął gryźć paznokcie, to bym nie mógł grać), piłem więc wodę. Wypiłem półtora litra wody gazowanej jeszcze przed pierwszym występem. Dobrze, że załatwiłem się tuż przed nim, bo bym chyba nie wysiedział.

 

O dziwo, nic się strasznego nie stało — wyszło to naprawdę nieźle (oczywiście, jest kilka niedociągnięć, ale one są dla mnie. Wy znacie tylko mój geniusz). Ludzie się wzruszyli, a brawa, które dostałem były chyba największymi brawami ze wszystkich.

Zostałem potem jeszcze obściskany przez wszystkie po kolei wychodzące z Sali dziewczęta, co było zwieńczeniem ciężkiej pracy. Chyba warto było.

Ale jedno wiem na pewno. Nigdy więcej tego nie zrobię.

Jachoo
O mnie Jachoo

Kontakt: gg: 11702857 ********** "Ale nasz Bóg - to nie ten ów żmudzki Chrystus Smutkialis, co siedzi z załamanymi rękoma, patrząc na narzędzia tortur - lecz Pan godów w Kanie galilejskiej, gdzie leje się potokami purpurowe wino krwi." Tadeusz Miciński, "Do źródeł polskiej duszy" ********** TROLOM Dziękujemy! (innymi słowy WON!)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości